poniedziałek, 31 grudnia 2018

Święta i czas odpoczynku

I po przedświątecznej gonitwie zapada cisza.... przestaje dzwonić telefon, przestają napływać wiadomości, jest cisza... lubię ten przedświąteczny czas, kiedy nie mam czasu na sen, kiedy do późnych godzin wieczornych zawożę zdjęcia klientom, by mogli je dostać przed Świętami... lubię to moje nerwowe jeżdżenie do labu z trwogą, czy zdążą wywołać zdjęcia ... lubię to wszystko...

Ale lubię też ten czas, kiedy przestaję czuć presję czasu... kiedy mogę wreszcie upiec makowce, ulepić pierogi, kupić choinkę i ozdobić ją lampkami... lubię ten czas pakowania prezentów i układania ich pod choinką, czas łamania się opłatkiem i rozmów przy stole z najbliższymi...

A kiedy Święta już miną... lubię ten czas ciszy i odpoczynku, czas kiedy mam chwilę dla siebie... na to by poczytać książkę, tak... tę którą sama sobie położyłam pod choinką co wzbudziło zdziwienie dzieci "mamo, sama sobie kupiłaś prezenty"... no przecież fajnie jest kupować prezenty i je dostawać, to czemu miałabym sobie tego odmawiać :) ... czas na zapadnięcie się pod kocem w ulubionym fotelu, czas na wino i psią głowę na kolanach...

I jeszcze nie myślę, o tym jaki będzie kolejny rok... jeszcze rozkoszuję się tym który właśnie mija... miłością którą mi przyniósł i nadal niesie, dziećmi które czasami wołają na mnie "jędza" kiedy proszę by posprzątali pokoje, ale jednak częściej wyznającymi "jesteś najlepszą mamą na świecie", relacjami z mamą, bratem i byłym mężem... rozkoszuję się tymi relacjami z klientkami, które udało mi się zbudować... powstało tyle cudownych sesji, tyle pięknych zdjęć, tyle wspomnień zostało zatrzymanych w kadrze... tyle otartych łez, tyle nieśmiałych zwierzeń... tak wiele historii które zostało opowiedzianych ...

I nie myślę jeszcze o kolejnym roku, na razie przeglądam zdjęcia które zostały zrobione i jestem dumna... dumna z siebie i dumna z Was... bo pięknie wyszło... sesje kobiece, to mój konik, największa pasja, najcudowniejszy element mojej fotografii... czas który spędzamy razem na sesji, daje efekt końcowy w postaci pięknych zdjęć Was samych...
a zdjęcia ślubne... to emocje i niezwykła miłość zamknięta w kadrach...
komunie, chrzty, sesje rodzinne, przedszkolne, portretowe...

Dziękuję za każdą sesję, za każde zdjęcie, za każdy dzień z Wami... Dziękuję że jesteście :)



środa, 5 grudnia 2018

Fotografia Przedszkolna

Mam swoje ukochane Przedszkole i Żłobki, z którymi współpracuję już kilka lat... robię tam moje najulubieńsze sesje plenerowe... wiosenne i jesienne... wśród zielonej trawy, z kolorową lemoniadą, wśród jesiennych kolorowych liści... z dyniami, z jabłkami...

I od czasu do czasu zgłasza się do mnie przedszkole, by zrobić im sesję świąteczną... w świątecznej stylizacji, na sztucznym tle, w zaciszu przedszkolnej salki, z choinką i kilkoma świątecznymi gadżetami.

Zgłasza się to przedszkole w ostatniej chwili... bo tak im zależy, by zmienić dotychczasowego fotografa, bo do tej pory te zdjęcia były takie beznadziejne, bo czas ruszyć Pana który przyjeżdża od lat i robi zdjęcia jak z lat 80tych poprzedniego stulecia...

Mimo, że to nie jest moja ulubiona przedszkolna fotografia, bo co wspólnego ma sztucznie zaaranżowana scenka z żywym dzieckiem... to zgadzam się, bo kocham pracować z dziećmi, bo chcę by zmienić te fatalne zdjęcia na fajne, gdzie dziecko nie ma przylepionego uśmiechu nr 5... wyuczonego na zawołanie "uśmiechnij się" do babcinego aparatu wbudowanego w telefon.

Jadę do przedszkola... wypakowuję na 5 razy całą scenkę z bagażnika i tylnych siedzeń mojego auta... tacham choinkę, tło, statywy i lampy, skrzyneczki, lampiony, futerka i mikołajowe czapki i myślę sobie, przydało by sie kombi nie sedan.... i ustawiam tło i scenkę, sprawdzam ustawienia lamp, ustawienia aparatu... i myślę, jak to będzie... mam 2,5 godziny na sfotografowanie 70 dzieci... średnio 2 minuty na dziecko...

Przychodzi pierwsza grupa 3 latków... siedzą ode mnie całą grupą w pewnej odległości, za plecami... 22 dzieci. Te dzieci, które są bardziej nieśmiałe mają czas by popatrzeć na to jak to się wszystko odbywa... te które są bardziej śmiałe, są bliżej mnie i mnie zagadują zza pleców...
I podchodzi pierwsza dziewczynka, siada na skrzyneczce... a ja naprzeciwko niej... na czworaka... po turecku... jak kolwiek, aby być na wysokości jej oczu... i pytam o imię, o to czy ma brata czy siostrę, jakie lubi lody, kto jej uczesał takie piękne warkoczyki... i pytam o prezenty do Mikołaja, o to co chciałaby dostać, czy już napisałą list do Mikołaja, z kim będzie się tą lalką bawić... i cały czas staram się wyzwolić z dziewczynki naturalną mimikę, naturalny uśmiech... rozśmieszam... bo jak słyszę, że chciałaby dostać smoka, to pytam gdzie on będzie mieszkał ten smok... może w wannie w łazience...  i jest pięknie, bo zamiast nieśmiałości, drobnych łez które gdzieś tam chciały popłynąć... pojawia się uśmiech...

I jest uśmiech, bo przecież jak pomylę imię i mówię... jak masz na imię bo zapomniałam? Agatka? I jest śmiech, bo przecież nie Agatka tylko Anetka...
I jest uśmiech, bo przecież jak mówię, że lody waniliowe to przecież są różowe... to dziewczynka zaprzecza śmiejac się
I jest uśmiech, bo przecież ten smok to będzie spał z nią w łóżku a nie w wannie w łazience...

I to wszystko w 2 minuty... bo tyle mam na 1 dziecko... bo nie mogę nic przeciągnąć. o 12.00 jest obiad.

A jeśli po moim wydurnianiu się nie uda się wywołać uśmiechu... a dziecko jak zaczarowane patrzy na mnie poważnie ... i nie ma żadnej mimiki... nie ma uśmiechu, nie ma próby odpowiedzi, zaprzeczenia... nie ma nic... dziecko siedzi jak zaczarowane... i minęło 3 minuty i nic... nie mogę poświęcić na rozśmieszanie ani minuty dłużej... obok siedzi 20 dzieci które czeka na swoja kolej...

I po 2,5 godzinie czuje się jakbym przerzuciła 2 tony węgla... bo przecież nie tylko zagadywanie... ale jeszcze spódniczkę trzeba poprawić... i włoski sterczą... i kołnieżyk się zagiął... o rany i te nóżki, znów się powyginały a miały stać prosto... bucik się rozpiął... podkoszulka wyszła i widać ją spod sukienki przy szyjce..

Już nie mam siły i czasu patrzeć czy resztka mleka ze śniadania została wytarta... trudno, wytrę tę resztkę w obróbce...

I zwijam scenkę, choć kręgosłup wygięty i mięśnie wszystkie bolą... i pakuję wszystko do auta... by kolejnego dnia ustawiać ją od nowa...

W tym roku mam kochanego pomocnika do obróbki zdjęć przedszkolnych, tych świątecznych, bo nie dałabym rady fizycznie...

Zdjęcia trafiają do sprzedaży...
Jak zawsze mam milion myśli, czy się spodobają, czy rodzice będą zadowoleni, czy ich dzieci będą im się podobały na zdjęciach... tak zrobiłam wszystko by tak było, ale wiadomo, że to dla nich te zdjęcia robię nie dla siebie... i to że ja jestem zadowolona z efektu, to jedno... ale to rodzic ma być zadowolony ze zdjęć.

No i są pierwsze zamówienia... mniejsze i większe... i takie naprawdę duże...
Jest dobrze.

I kiedy siedzę przy kolacji z własnymi dziećmi, słyszę powiadomienie o nowej wiadomości ... otwieram, czytam, kolacja staje w gardle, dzieci pytają czy coś się stało... Hmmmm... no chyba się nie stało... ale jednak tak jakby satysfakcja z wykonanej ciężkej pracy sprzed paru dni jakby mniejsza...

"dzisiaj dostaliśmy link do zdjęć. Szczerze, to zdjęcia są beznadziejne, nie wiem jakie ma Pani doświadczenie, jeśli chodzi o pracę z dziećmi, ale po tym co widzę na zdjęciach to chyba żadne.... dzieci albo mają sztuczne uśmiechy jakby kij połknęły albo miny jak skazańcy... Moje dziecko wygląda na zdjęciach jakby miało wytrzeszcz oczu (chociaż nie ma) i połknęło kij od szczotki.... Pozostałe zdjęcia innych dzieci nie są wcale lepsze.... Mam nadzieję, że ostatni raz robiła Pani zdjęcia w tym przedszkolu.... Ceny za zdjęcia tez są z kosmosu... PROSZE SPOJRZEC, ZE nie wszystkjie dzieci patrza w aparat!.... DLACZEGO NIEKTORZY MAJA 10 LUB WIECEJ ZDJ, A NIEKTORZY 5?? Tak sie nie robi wiekszosc rodzicow jest oburzona!!zamiast zrobic sobie reklame zrobila Pni antyrekklame.!!""

No więc, nie każde dziecko współpracuje... tak jak napisałam wyżej... dziecko które na zadane pytanie odpowiada, śmieje się, zaprzecza, robi minki, powtarza za mną... będzie miało więcej zdjęć niż dziecko, które siedzi jak zamurowane... bo takie jest, bo jest nieśmiałe, bo potrzebuje wiecej niż 2 minuty by się oswoić z dziwną sytuacją na sztucznym tle, z obcą panią schowaną za czarny obiektyw... wydurniającą się z rogami renifera na głowie.  Niesprawiedliwe byłoby usunięcie zdjęć dzieci, które poprostu pięknie nawiązały ze mną kontakt... i nie ma się co oburzać, kiedy dziecko będzie miało 4 lata zapewne będzie inaczej reagowało na fotografa niż onieśmielony trzylatek...

Uważam, że ktoś kto nie widział mnie w trakcie pracy z przedszkolakami, nic nie wie na temat tego jak to robie i czy mam doświadczenie czy nie i ile pracy i serca wkładam w to co robię.

A ceny... ceny są rynkowe... jeśli za wysokie, nikt nikogo do zakupu zdjęć nie zmusza, jest całkowita dobrowolność... tak wyceniam swoją pracę i jeśli ktoś nie chce płacić to nie płaci.

Jeśli idę do sklepu i nie podoba mi się sukienka to jej nie kupuję, a nie wchodzę w dyskusję ze wszystkimi dookoła jaka jest beznadziejna, że ktoś kto to szył i projektował nie ma zielonego pojecia o tym jaka jest moda i kanony szycia sukienek, a cena jest z kosmosu.

Szanujmy się nawzajem... a w okresie przedświątecznym spokoju i radości wszystkim życzę.

A i dziękuję wszystkim moim przedszkolaczkowym rodzicom za to, że cenią sobie moją pracę i zamawiają moje zdjęcia :) a paniom dyrektorkom i radzie rodziców że zapraszają mnie na coroczne fotografowanie.





 

czwartek, 30 sierpnia 2018

Witaj Szkoło!

Miałam nie narzekać...
Tak, miałam nie narzekać... ale jak to zrobić.

Widzę wpisy na fejsiku rodziców cieszących się z powrotu do szkoły...
A mnie zalewają zimne poty.

Kończy się lato... długie ciepłe dni, ciepłe wieczory, cykanie świerszczy...

Kończy się życie bez budzika...

A co się zaczyna... zimne poranki, rosa na szybach auta o świcie, błoto i szarość i deszcz... wychodzenie po ciemku i wracanie po ciemku do domu...  pakowanie śniadań do pudełek, odwożenie do szkoły, przywożenie ze szkoły, zawożenie na zajęcia dodatkowe, odpytywanie, sprawdzanie prac domowych, przypominanie o klasówkach, ... i życie pod linijkę, wg harmonogramu...

I widziałam plan mojej dwójki... w tym roku czwarta i piątka klasa... dwa dni zaczynają o 7.10 (na szczęście oboje w te same dni)... dwa dni zaczynają w południe i kończą o 17.10 (na szczęście oboje w te same dni) i jedyna zaleta planu tegorocznego jest taka, że tylko jeden dzień nam się rozjeżdża... jedno na rano a drugie na popołudnie. W zeszłym roku mieli wszystkie na odwrót...
Ale jak oni będą się uczyć do klasówek po lekcjach zakończonych o 17.10 to ja nie jestem sobie jeszcze w stanie tego wyobrazić... 

Do trzeciej klasy szkoła wydawała się fajnym rozwiązaniem... bardziej zabawa niż nauka, albo nauka przez zabawę. Zadań domowych nie tak wiele. Większość nauki odbywała się w szkole...
Czwarta klasa Lenki to był przeskok - nowa szkoła, nowe koleżanki, nowi nauczyciele i nowy styl nauki... samodzielnej nauki
Teraz będzie czwarta i piąta.... teraz Iwo będzie potrzebował pomocy, by nauczyć go samodzielności w nauce

Oby do czerwca... Jak co roku będziemy ciągnąć ostatkiem sił...

Jutro ostatni dzień sierpnia...

Chcę wierzyć, że moje dzieci tęsknią za szkołą, za kolegami, koleżankami, za atmosferą, za nauczycielami i swoimi ulubionymi wychowawcami...

Tak chcę wierzyć, że tęsknią za wrześniem bardziej niż ja....




Piękne oprawki okularów znajdziecie w Tris Optyk

czwartek, 16 sierpnia 2018

Dość narzekania!

Po wakacjach wróciłam naładowana słońcem i pozytywną energią.
Nie narzekam
Wszystko widzę w kolorowych barwach
Macham przez okno do rozkrzyczanych dzieci jeżdżących na rolkach tuż pod moim oknem... mimo, że przez ten krzyk trudniej się skupić na myśleniu...
Uśmiecham się do Pani w naszym wiejskim sklepiku i zagaduję "co słychać?"

Jeśli mi dobrze

Rzeczywiście witamina D jest nam potrzebna do tego, by nie wpadać w nastroje depresyjne... kiedyś ktoś mi powiedział, że jest dodawana do leków antydepresyjnych... takie mądrości

Ja jak to ja, zimą zapominam o regularności jej brania... w tym roku poleżałam na słońcu... 10 dni wystarczyło, bym łaskawiej spojrzała na świat... bym naładowała bateryjki... starczy do jesieni :)

Kochani...
Ja dziś nie o tym chciałam napisać...
Chciałam napisać o wakacjach... o robieniu zdjęć.. o aparacie i jego nieodłącznym towarzyszu...
Chciałam napisać o pasku do aparatu, który eksploatuję maksymalnie...
Chciałam napisać, że jest piękny... że pieści moje oczy... ale przede wszystkim, jest wygodny i po roku użytkowania go dzień w dzień... czasami po kilkanaście godzin w ciągu doby... czasami na sali weselnej, w kościele, w parku, na plaży, na łące... na miejskich ulicach... jest ze mną wszędzie ... a nadal jest śliczny, mięciutki, miły w dotyku i wygląda jakbym go wczoraj dopiero zapięła do aparatu...

I chciałam go Wam polecić.
Bo może wyglądać dokładnie tak, jak sobie to wymarzycie...
Bo może mieć Wasz autorski haft...
Bo może być z koronką...
W kratę, w paski, w kropki

I mało tego, do końca wakacji można go wygrać. Myślę, że warto spróbować swoich sił w konkursie... a kto wie, może będziecie mieli troszkę szczęścia... a jeśli nie, warto go sobie sprezentować...

Ja jestem nim zachwycona... i szczerze go wszystkim polecam.

PS. Kasia, która jest autorką, pomysłodawczynią i właścicielką firmy... sama jest fotografem, więc zna potrzeby kogoś kto nosi aparat, jest praktyczny, zapięcie jest masywne i pewne...

PS2. To mój trzeci pasek, niefirmowy od Nikona. Trzeci pasek szyty "na miarę"... Tamte wysiadały po 3 miesiącach używania... wyglądały jak ścierki... wstyd było z nimi wyjść do ludzi... prane, brudziły się i zużywały w tempie ekspresowym... a ten to mercedes wśród pasków.

KONKURS MRS STRAP





 

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Rabat stolica Maroka

Było o cenach, dziś o rabatach.

Być może znów przeczytam komentarz, że artyście nie wypada mówić o rabatach, tak jak nie wypada mówić o cenach. Bo artysta to żywi się powietrzem, mieszka pod mostem i rachunków płacić nie musi, a dzieci artysty mają przecież ojca, który je utrzyma... gorzej jak nie utrzyma...

Być może... ale to miejsce w którym chcę poruszać tematy, które mnie poruszają, skłaniają do refleksji, tematy które mnie zachwycają, oburzają i budzą emocje...

1.
Telefon. Dzwoni Pani:
Dzień dobry, czy ma Pani wolny termin na chrzest w najbliższą niedzielę?
- Zaraz sprawdzę. Tak się składa, że w tę niedzielę mam wolny termin.
- Potrzebujemy fotografa na chrzest, sama msza, poproszę o ofertę cenową.
- Jeśli jeśli interesuje Państwa tylko fotografia podczas mszy świętej oraz kilka zdjęć pozowanych wówczas koszt będzie .... taki i taki
- Rozumiem, ale czy w związku z tym, że rezerwujemy termin w ostatniej chwili będzie rabat?
- ...
- No bo dzięki nam będzie Pani miała pracę w najbliższą niedzielę, przecież lepiej mieć pracę, niż jej nie mieć.
- ...

Nie doszliśmy do porozumienia. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś nie zadbał o fotografa odpowiednio wcześniej, jeśli szuka go na ostatnią chwilę, liczy się z tym, że stawka może być wyższa a nie niższa. Jeśli kupujemy na ostatnią chwilę zwykle przepłacamy a nie oszczędzamy...

2. Dzień dobry, chciałabym kupić w prezencie dla przyjaciółki sesję zdjęciową. Interesuje mnie pakiet najwyższy, czy dostanę rabat.

3. Słuchaj, a rabat jakiś dostaniemy jak podpiszemy dziś umowę na usługę ślubną? Przepraszam za narzeczoną, ona zawsze musi o to zapytać...

4. Piękne te zdjęcia, naprawdę nie mogę się zdecydować które wybrać, chciałam dokupić jeszcze kilka do pakietu, czy dostanę w związku z tym rabat? Ale nie interesuje mnie rabat na inną, kolejną sesję, jestem zainteresowana rabatem na tę konkretną, do której dokupić chciałam ujęcia.

I taka myśl, kiedy wchodzę do spożywczego sklepu, robię zakupy w nim po raz pierwszy, mam w koszyku więcej niż zakładałam, dlaczego nie pytam w kasie Pani czy udzieli mi w związku z tym rabatu?
 A może w sklepie, którym robię zakupy często i jestem tam stałym klientem, tam gdzie kupuje bułki i mleko... i właściwie to dziś dokupiłam dodatkowych parę rzeczy, dlaczego nie spytałam o rabat od tej kwoty?
 

Dla mnie rabat to przede wszystkim docenienie tego, że wracam, że jestem stałym klientem, mam kartę stałego klienta, zbieram punkty lub korzystam z cash back... ale nie na wstępie, nie przy pierwszym spotkaniu, nie po pierwszych zakupach.

Chcę doceniać, to że mnie polecacie, że spotykamy się po raz trzeci, czwarty, dziesiąty... wówczas dorzucam dodatkowe ujęcia gratis, dorzucam gratis wydruk w dużym formacie, albo kupon rabatowy na kolejną sesję do wykorzystania przez określony czas...
Dla mnie rabat, to forma uznania... to moje dziękuję oprócz zwykłego dziękuję.

Takie moje przemyślenia.

PS. Wczoraj też po raz kolejny w tym tygodniu usłyszałam o stolicy Maroka.

PS2. Wczoraj znów zapłaciłam więcej na stacji paliw niż ostatnio




środa, 25 lipca 2018

Ceny z kosmosu

Dostaję wiadomość:

... Dzień dobry, widziałam zdjęcia mojej koleżanki, które Pani robiła, są piękne. Chciałam zapytać o cenę i termin oczekiwania na sesję...

Jaka miła wiadomość z rana. Odpiszę za chwile bo jadę autem, usiądę wieczorem odpiszę.

Odpisuję. Odsyłam do cennika na stronie. Informuję o terminie oczekiwania na sesję.

Na odpowiedź nie muszę długo czekać. Pojawia się zaledwie w kilka minut.

... Dziękuję za odpowiedź, ceny pakietów są dla mnie nieosiągalne. Pozdrawiam.

Ja to doskonale rozumiem, że jednorazowo może być to wydatek... ale jeśli bierze się pod uwagę to, że w tej cenie jest nie tylko moja praca, czas, umiejętności, wysiłek emocjonalny i energetyczny, bo wkładam w każdą sesję mnóstwo serca i empatii... angażuję się maksymalnie, by na koniec uzyskać taki efekt jaki uzyskujemy. W tej cenie przecież jest także cena makijażu, wszelkiej maści obciążenia na rzecz skarbu państwa, amortyzacja sprzętu który się zużywa, moje warsztaty i podnoszenie umiejętności...
A z tego co zostanie należałoby zainwestować w firmę...
No i w sumie na chleb i rachunki powinno starczyć...
A wakacje? No w sumie na wakacje nie muszę jeździć... luksus jakiś...

Pisze więc miło, że rozumiem, że proszę obserwować mój profil na FB, że czasami trafiają się konkursy, że sesje też bywają często prezentem od grupy przyjaciół...

I do tego momentu było miło...
Mogłam w sumie zakończyć rozmowę na tym etapie nie odpisując nic... ale miła byłam to się dowiedziałam, że:

- moje ceny są dla klientów warszawskich
- moje ceny są nie tylko dla klientów warszawskich ale także dla klientów bardzo zamożnych
- że znajomi też robią takie sesje
- że trafiają do mnie tylko nieliczni i to Ci którzy niekoniecznie znają się na fotografii i jej jakości...

Jest to pierwsza wiadomość tego typu jaką dostałam od początku mojej fotograficznej działalności.
Moje klientki, które robią sobie zdjęcia u mnie, mogą się czuć wyróżnione... bo są nie tylko klientkami warszawskimi, zamożnymi, to jeszcze nielicznymi
O gustach się nie dyskutuje, więc sprawę jakości fotografii i jej znajomości nie będziemy poruszać bo to odczucie każdego indywidualne.

Fotografia kobieca to nie szklanka wody, czy kromka chleba... to dobro wyjątkowe, luksusowe... nie każdy musi taką sesję mieć... nie każdy musi sobie na nią pozwolić... a jak się bardzo chce można po prostu odmówić sobie czegoś i odłożyć... czasami można poprosić przyjaciół by na okrągłe urodziny nie kupowali nam kremów/wina/kolczyków/rajstop/wibratora... tylko wspomnieć że marzymy o takiej sesji. 

No i można poprosić znajomego by zrobił nam taką sesję... za free... albo za barter... tylko co będzie chciał w zamian... może będzie chciał by mu zrobić 10 słoików ogórków kiszonych na zimę.... ogórki mogą być pyszne, a czy zdjęcia wyjdą takie jak oczekujemy, to zależy od umiejętności znajomego i jego i naszego gustu...

Dobranoc... a w sumie dzień dobry





wtorek, 24 kwietnia 2018

Badźcie dobrzy dla Waszych fotografów

Czym jest fotografowanie.... to utrwalanie chwili na zdjęciach, utrwalanie emocji, utrwalanie uśmiechu. Profesjonalna sesja zdjęciowa to proces:
- to odebranie wiadomości/telefonu
- to przedstawienie swojej oferty
- to ustalenie terminu, ustalenie miejsca, godziny oraz ustalenie stylizacji, w jakiej ma się odbyć sesja
- to doradzenie, jak warto się ubrać, co ze sobą zabrać, o której godzinie lepiej się spotkać i dlaczego lepiej w tu niż tam, i jaki efekt końcowy dzięki temu się osiągnie
- to kilka dni przed sesją wymyślanie koncepcji i jej dogrywanie
- to naładowanie baterii i naszykowanie sprzętu
- to w dniu sesji, wykonanie zdjęć i zrobienie wszystkiego, by na zdjęciach osoby które są fotografowane wyszły naturalnie, lekko, świeżo... by nie było spięcia a była swoboda i radość, bo po sesji mają pozostać też miłe wspomnienia fajnej zabawy
- to powrót przed komputer, zgrywanie zdjęć i ich zabezpieczanie by się im nic nie stało czyli robienie kopii zapasowych
- to szukanie najlepszego rodzaju obróbki, by całość pięknie współgrała, by kolory były takie jak sobie to w głowie poukładaliśmy w momencie naciskania spustu migawki a może jeszcze wcześniej...
- to wysłanie zdjęć do wywołania, nagrywanie plików na nośniki, umieszczanie zdjęć w galerii dla klienta
- to wreszcie pakowanie i oddanie zdjęć klientowi...

To wszystko trwa, to wszystko kosztuje pracę, czas, wysiłek i zaangażowanie...

To tak naprawdę kilkanaście godzin pracy, koncepcyjnej i fizycznej.

Pewnych elementów tej pracy nie da się przyspieszyć.

Pewnych kosztów nie da się ominąć.

I kiedy Twoi klienci są zadowoleni ze zdjęć, polecają Twoją pracę dalej w świat... wracają oni i ich znajomi.

Kiedy zaczyna się więc proces sesji zdjęciowej?

W momencie kiedy ktoś zobaczy Twoje zdjęcia... zdjęcia które wykonałeś. Chwalą się nimi Twoi klienci, chwalą się na spotkaniach rodzinnych, ale też chwalą pozwalając Ci je opublikować w sieci, na Twojej stronie internetowej, na Twoim instagramie i FB, chwalą się nimi pękając z dumy że tak ładnie się prezentują, że tak dobrze wybrali fotografa...

I tu zaczyna się proces

I dzięki wyrażeniu zgody na publikację Wasz fotograf, którego wybraliście na swojego fotografa, bo ktoś kiedyś opublikował zdjęcia które zostały przez niego zrobione, zrobił Wam również piękne zdjęcia.

Pozwalajcie publikować/pokazywać pracę Waszym fotografom, bo tylko dzięki temu oni nadal mogą pracować, zdobywać nowych klientów, rozwijać się... płacić podatki i takie tam :)

Post powstał po dzisiejszym przemyśleniu i odmowie opublikowania zdjęć sesji dziecięcej... a to naprawdę fajnej zdjęcia były.
Wierzę, jednak że nie zawsze trzeba się wszystkiego bać a świat jest pełen dobra i ludzi dobrych, a nie czyhających na rogu oprychów w czarnej wołdze.



piątek, 23 marca 2018

Opinie

Lubię czytać opinie, które przysyłacie do mnie po skończonej sesji.
Lubię czytać, bo to dodaje wiary i pewności, że to co robię ma sens, że to co robię podnosi na duchu, że to co robię daje Wam siłę.
To taka wartość dodana dla mnie, do wykonanej pracy.
Oczywiście jak widzę, że z zaproponowanych przeze mnie zdjęć, wybieracie więcej niż początkowo zamierzaliście, to też jest informacja że zdjęcia się podobały. Przeczytanie jednak kilku słów o Waszych odczuciach, przeżyciach, towarzyszących emocjach, to dla mnie jak jedzenie portugalskiej babeczki z budyniem.... rozkosz dla podniebienia, ta babeczka... rozkosz dla serca i duszy te opinie.

Zostawiam tu, ostatnią opinię, którą otrzymałam na maila. Dzielę się nią z Wami. Ale mam też takie specjalne miejsce na swojej stronie www: REFERENCJE i w tym miejscu, też opinię zostawię.

Jeśli chcielibyście napisać do mnie kilka słów ... piszcie, to dla mnie ogromne Święto.
Dziękuję.

"Podczas indywidualnej sesji biznesowej Asia potrafi stworzyć atmosferę pełną wzajemnego zaufania, dzięki czemu łatwiej jest się rozluźnić przed obiektywem. Doskonale sprawdza się także jako fotograf podczas obsługi eventów, ponieważ ma świetne oko do detali. Potrafi uchwycić atmosferę fotografowanych wydarzeń, co sprawia, że zdjęcia są żywe i pozwalają przeżywać na nowo, raz jeszcze to, co już się wydarzyło. Asia jest profesjonalistką w pełnym tego słowa znaczeniu. A przy tym pozostaje osobą otwartą i niezwykle ciepłą. Rozumie oczekiwania klienta i potrafi wyjść im naprzeciw. Nie wyobrażam sobie innego fotografa, obsługującego organizowane przeze mnie wydarzenia."


piątek, 16 marca 2018

Miłość i Zaufanie

Budowanie związku po 40stke to droga przez mękę.

Kiedy masz 20 lat i Twój chłopak ma 20 lat, świat wydaje się być Wasz. Bierzecie ślub. Wyprowadzacie się z domu. Zaczynacie swoją pierwszą pracę. Zaciągacie kredyt na pierwsze małe mieszkanie. I macie marzenia gdzie postawicie kanapę i co podacie na pierwszą proszoną kolację. A na balkonie w doniczkach zawisną kwiatki... tylko nie pelargonie, bo są takie zwykłe. A Wy chcecie niezwykłości, bo przecież sami macie taką niezwykłą miłość... niezwykłą historię... taką Waszą. I to wasze mieszkanko też ma być niezwykłe... to wyburzymy tę ścianę, a ten drugi pokój będzie kiedyś pokojem naszego dziecka...

A potem...

Czytasz smsy.... nie wierzysz własnym oczom.... świat już nie jest różowy, wiruje i robi się nagle ciemno... ciemno przed oczami ... co teraz? Nic co do tej pory było nie istnieje....

I próbujesz się pozbierać, ale przed sobą widzisz ciemność.... czarną dziurę... odchłań która Cię wciąga i nie możesz się z niej wydostać... i łzy, dlaczego te cholerne łzy wciąż płyną po policzkach... ile można mieć łez. I ten żołądek ściśnięty aż mdli.

"Kocham Was obie".... o fuck.... naprawdę?

Odbieram telefon... nieznany numer... "zostaw go, zostaw mojego faceta, on tak cierpi przez Ciebie, jest jak zbity pies".... o fuck... ja chyba śnię.

Zostawiłam. Nie walczyłam. Chce niech idzie. Ja pójdę w inną stronę. I poszłam budować swoją historię. Zaczęłam wszystko od nowa.

Kiedy mamy po 20 lat, zaczynamy wszystko z czystą kartką, bez historii, bierzemy kilka książek, trochę ciuchów i wyprowadzamy się od rodziców by zacząć własne dorosłe życie. Z nadzieją i optymizmem patrzymy w przyszłość. Mamy u boku chłopaka. Mamy pracę. Mamy plany. I czystą kartkę. Wszystko wydaje się takie proste....

Kiedy mamy po 40 lat, mamy bagaż doświadczeń... mamy dzieci z pierwszego albo z drugiego małżeństwa. Mamy zobowiązania z przeszłości. Mamy ex męża z którym ze względu na dzieci trzeba się dogadywać a On ma byłą żonę, z którą też stara się jakoś układać by nie nastawiała dzieci przeciwko.... I mamy doświadczenia, jesteśmy podejrzliwe i nieufne, chciałybyśmy by facet był oparciem... by odbierał telefon gdy do niego dzwonimy tylko po to by powiedzieć, że jest nam dziś gorzej... by znalazł dla nas czas, kiedy same tego czasu nie mamy za wiele...
Chciałybyśmy móc zaufać....
Ale mamy swoją historię i doświadczenie.... i to przeszkadza w budowaniu zaufania...
Ale czy dla się zaufać w 100% drugiemu człowiekowi...
Ale czy warto ufać by potem stwierdzić "o k...a, znowu to samo... znowu dowiaduję się, że ufać mogę tylko sobie"...

Wczoraj nie doszło do podpisania umowy na fotografowanie ślubu... byłyśmy umówione na telefon... wczoraj okazało się że ślubu nie będzie... bo jakiś facet bo jakaś kobieta bo ktoś trzeci... bo ktoś zaufał i ktoś nadszarpnął zaufania... bo można by powiedzieć "dobrze, że przed ślubem" ... gówno prawda, wcale niedobrze, bo nie ma znaczenia czy przed czy po... niedobrze, bo aby znów komuś zaufać trzeba wiele czasu i wiele cierpliwości i wiele dobrej woli... i nie ważne czy przed czy po ślubie, tylko formalności by się rozstać po ślubie są bardziej skomplikowane... ale boli tak samo i tak samo wiele emocjonalnie kosztuje...

Dużo siły... tego sobie i Wam życzę... przy piątku, z nadzieją na mimo wszystko ładny weekend.







wtorek, 27 lutego 2018

Sesje kobiece



To moja ukochana część fotografii..
Dlaczego?
Może dlatego, że sama jestem kobietą?
Może dlatego, że wiem że każda kobieta powinna choć raz w życiu zrobić sobie sesję zdjęciową.
Może dlatego, że wiem ile taka sesja wnosi do naszego życia, ile zmienia, jak bardzo zmienia postrzeganie nas przez nas same.

Kiedy otrzymuję wiadomość:

Mam na imię (.... imię zachowam dla siebie...). Moje życie to pasmo kłód rzucanych pod nogi, które staram się z całych sił przerabiać na stopnie do schodów, które mają mnie zaprowadzić wyżej. Często tych sił brakuje, ostatnio jeszcze częściej. Każda kłoda sygnowana była sesją zdjęciową, po której wszystko się rozpadło w pył... Jakby aparat zamrażał w moimi życiu szczęśliwe chwile.
W telegraficznym skrócie...
W 2003 roku wyszłam za mąż. W 2007 roku urodził się synek. W 2008 namówiłam męża byśmy zafundowali sobie rodzinną sesję zdjęciową. W 2009 roku mąż wyrzucił nas z domu... W zastępstwie przypełzła pierwsza choroba autoimmunologiczna... W 2012 roku poznałam kogoś wyjątkowego, pokochałam go ja i mój synek. W 2014 spontanicznie zgodziliśmy się na wspólną sesję w Łazienkach. Pół roku później zostawił nas a o swojej decyzji poinformował mnie mailem... Żeby tradycji stała się zadość lekarze wykryli kolejną chorobę autoimmunologiczną... 1,5 roku temu mój były mąż założył synowi dwie sprawy w sądzie o anulowanie alimentów i naprzemienne kontakty. Efekt stresu towarzyszącego mi od 18 miesięcy: zmiana w lewej piersi... Na tą okoliczność sesji nie było 😉.
Teraz myślę, że tamte sesje były moim zaklinaniem rzeczywistości, by uśmiechnięte dni trwały, zaklęte na papierze, by oszukiwały dobijające się fakty, że jest źle. Dziś nie mam już środków na taką sesję, nie mam też potrzeby zatrzymywania szczęścia w kadrze, sił brakuje ... Ale czytając Pani propozycję pomyślałam, że może to właśnie dla mnie ją Pani przygotowała, by odczarować moje spojrzenie na zdjęcia, że chwile na nich uwiecznione mogą być początkiem czegoś szczęśliwego a nie końcem.
"


Taką wiadomość otrzymałam, kiedy poprosiłam o Wasze historie rok temu...

Takich historii, mniej lub bardziej bolesnych, otrzymuję od Was bardzo wiele...

Takich historii słucham podczas sesji...

A później? Później jest taka wiadomość: 

"Od sesji dużo się u mnie dzieje pozytywnych rzeczy. To był kolejny kamień milowy. Może dlatego, że sama sobie tak powiedziałam...
... dzięki Tobie wymazałam z umysłu kreowany przez mnie swój obraz a z uporem wgrywam Twój.
To działa i dziękuję Ci za to.
....  pomyśl ile osób chciałoby Cię za to co robisz i za to, że jesteś przytulić.
Utulam Cie z całej mocy jesteś moją wróżką zębuszką i zawsze będziesz miała stałe miejsce w moim sercu"




Dziękuję
Dziękuję że jesteście

sobota, 10 lutego 2018

Wiatr w skrzydłach

Styczeń 2018

Przebiegł właściwie nie wiadomo kiedy. Były ferie, był wyjazd do Portugalii trochę zawodowo trochę odpoczynkowo... był czas na podsumowania, przemyślenia, nowe cele i zamierzenia.
Nie lubię noworocznych postanowień, Sylwester nic nie znaczy. Nie przepadam za krótkimi dniami i skrobaniem szyb. Wszystko to sprawia, że gubię gdzieś swoje różowe okulary i trudno jest mi się wygrzebać spod koca.

Styczeń to też czas odpoczynku, zregenerowania się po trudnym końcu roku, to czas na nowe cele...

Macie nowe cele na nowy rok?

Nie postanawiam schudnąć, bo kocham siebie taką jaka jestem...

Nie postanawiam znaleźć sobie faceta, bo przecież ten który ze mną jest od pół roku, jest taki jak powinien być...

Nie postanawiam napisać książki, mieć więcej cierpliwości dla dzieci, częściej wycierać kurze, wyciągać pranie z pralki zaraz po tym jak się wypierze...

Nie postanawiam, że od tego roku pokocham wreszcie gotowanie, będę czytała więcej książek, zobaczę w kinie najnowsze filmowe hity...

Nie...

Jeśli się uda to dobrze, jeśli się nie uda to ... też dobrze.

Ale mam nowe cele... cele do których będę dążyć, kroczek po kroczku... są to cele i zawodowe i osobiste... a wizja tych celów sprawia, że mam dreszczyk emocji na plecach... i gęsią skórkę na przedramionach..

I będziecie to widzieli... będzie się mnóstwo działo.. śledźcie mój profil na fejsie i na insta... to będzie TEN rok, kolejny rok, kiedy wezmę się z życiem za bary i pójdę po swoje... po swoje cele!

Kobiety, te które były u mnie już na sesji zdjęciowej, te które się przymierzają, te które chcą a się boją... patrzcie uważnie, bo mam na Was tyle pomysłów i tyle niespodzianek... że aż mnie nosi by wszystko Wam zdradzić... ale nie mogę, gryzę się w język i nie mogę.

I chciałam jeszcze podziękować Monice, za zorganizowanie konferencji na której byłam w piątek... to był ten wiatr, który wypełnił moje skrzydła! Tego właśnie mi było trzeba!


A to portugalskie słońce na oceanem... przyjechało razem ze mną w sercu, dając nową energię do działania.