wtorek, 5 stycznia 2021

Nie oceniaj, nie krzywdź.

 Całą sobą tęsknię za fotografowaniem...

Tak dawno ... tyle czasu... od połowy listopada nie miałam aparatu w dłoniach. Najpierw szpital, potem poszpitalna rekonwalescencja a i sugestia, że najlepiej się izolować przed wirusem... Jest styczeń. Moim wentylem bezpieczeństwa ma być projekt 365, jedno zdjęcie dziennie. Codziennik zdjęciowy. Tylko czuję jak fizycznie nie mam w sobie siły by iść na spacer z ciężką lustrzanką... więc zdjęcia powstają przy użyciu telefonu. 

Dziś poczułam jak bardzo tęsknię do fotografii kobiecej. Jak bardzo tęsknię za subtelnością, za grą światła, za pięknem kobiecej buzi i włosów luźno spadających na policzki. Jak bardzo brakuje mi uśmiechu, lekkich rozmów, łez wzruszenia.... Jak bardzo brakuje mi Waszych obaw i strachu... Brakuje mi fotografowania tak bardzo. 

Kilka dni temu przeczytałam u jednej z dziewczyn, które fotografują.:

"Rozpoczynając przygodę fotograficzną, próbowałam wielu typów fotografii, także fotografii buduarowej. Jednak bardzo pożałowałam tej decyzji, bo kobieta wcale nie czuje się lepiej po takiej sesji, to nie prawda, że nabiera pewności siebie i przestaje mieć kompleksy!

Ma je takie same jak przedtem, tylko ego na chwilę jest napompowane jak balonik, po retuszu w photoshopie. Widzi teoretycznie obraz, który odpowiada jej bodźcom wzrokowym, ale czy tam w środku czuje się spełniona i kobieca, czy jednak jej serce nadal woła o miłość do samej siebie, której ni jak nie da się zastąpić kawałkiem fotografii."
 
Potrzebowałam kilku dni by poukładać to w sobie. 
Czy żadnej z nas taka bardzo osobista sesja buduarowa nie odbudowała skrzydeł?
Czy żadna z nas nie spojrzała na siebie łagodniej, mniej krytycznie?
Czy żadnej z nas nie zakiełkowało w sercu ziarenko miłości do siebie samej?
 
Z różnych pobudek decydujemy się na taką sesję. Różne pobudki nami kierują. Na różnych życiowych zakrętach lub prostych jesteśmy. Świat nie jest czarno biały. Nie jest tak, że każda sesja zdjęciowa odbuduje naszą pewność siebie... zresztą przecież każdy wie, że nie da się sesją odbudować wszystkiego... że pewność siebie buduje się poprzez różne działania, a sesja zdjęciowa może być jedną ze składowych. Nie jest jednak też tak, że sesja zdjęciowa to maksymalny retusz w photoshopie i podbudowywanie ego czy dmuchanie balonika. Jest mnóstwo rzeczy po środku. W moim odczuciu bardzo krzywdząca jest ta wypowiedź, dla kobiet które zrobiły sobie taką sesję. Czytają i myślą sobie - jestem zapatrzoną w siebie egocentryczką, która podbudowała swoje ego robiąc sobie piękną fotograficzną sesję... Jeśli kobieta nie jest pewna siebie, a taka sesja miała jej pewność siebie podbudować to wypowiedzi o próżnością ją krzywdzą. I taka kobieta, schowa swoje zrobione i uwielbiane wcześniej zdjęcia, do szuflady... i będzie wstydziła się swojej próżności.

Podstawą wszystkiego jest nie ocenianie. Zachowajmy dla siebie swoją osądy. Pomyślmy, że każdy ma prawo do własnych wyborów. I prawo do tego by samej poczuć czy taka sesja zdjęciowa to jest element który pomoże, da motywację, kopa, uśmiech... Dla jednego uśmiechu warto jest sobie taką sesję zafundować.
 
Ja sama miałam dwie takie sesje zdjęciowe. 
A jak wyzdrowieję, zrobię sobie trzecią. Bo wiem ile dają radości takie zdjęcia. A będę potrzebowała odbudowania w sobie poczucia kobiecości.
 
Chciałabym byś podzieliła się swoją opinią na ten temat. Byś napisała do mnie. Jeśli miałaś taką sesję u mnie właśnie, jeśli miałaś taką sesję u innego fotografa... jeśli masz ochotę podzielić się swoimi odczuciami, co taka sesja Ci dała.... będę pełna wdzięczności za Twoją wiadomość. 
 



piątek, 27 listopada 2020

Nie martw się

Wiadomo, że najważniejsza jest równowaga. Równowaga we wszystkim. Idealnie kiedy znajdujemy czas na prace, rodzinę, wypoczynek, dbanie o siebie i swoje zdrowie i umiemy ten czas pięknie porozdzielać na wszystko.
Ale jakoś w tym codziennym pędzie gdzieś gubimy równowagę. Bo dużo pracy a czasy są jakie są i dziś jest zlecenie a jutro go może nie być. I jeśli jeszcze wygospodarujemy czas na spacer z dziećmi, bo się tego głośno domagają, to czasu o zadbanie o siebie już nie mamy.
Do czasu...
Aż się zdrowie samo o nas upomni. Bo w końcu i zdrowie musi głośno się upomnieć.
I narzuci nam przymusową przerwę.
I nagle zamknięci w czterech ścianach szpitalnego pokoju, zalegamy w szpitalnym łóżku przypięci do kroplówki. I zdziwieni nagle mamy czas na dużo snu, na przewartościowanie wielu rzeczy, na zastanowienie, na bycie ze soba...
Bez planowania, z własnymi myślami, bez pośpiechu, bez informacji kiedy nas wypuszczą...
Jest cisza... w oddali słychać urzadzenie monitorujace czynności życiowe, po porannym obchodzie, czekamy na kolejne badania... 
I dzwoni telefon... i jest to przemiłe, że dzwoni, że pikają powiadomienia przychodzacych wiadomości, że Świat który pozostał poza szpitalnymi murami o nas pamieta i się o nas troszczy. 
I teraz już wiem, co może drażnić najbardziej... to troska ubrana w słowa "nie martw się" i "bedzie dobrze". Bo skoro się nie martwię to może powinnam zacząć? Nie martwmy się czymś na co nie mam wpływu. 
Nie martwię się.
Poleżę, poodpoczywam, pobedę sama ze sobą, pomedytuję i wrócę.
Wróce troche inna, trochę powycinana i pozszywana, ale wroce. 

I znów wezmę aparat do ręki i zrobię Wam piękne zdjęcia.

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Jak się trzymasz?

"Jak dajesz radę w tym trudnym dla Wszystkich czasie?"

Dostajesz takie wiadomości od klientów, znajomych, przyjaciół... bliższych i dalszych kolegów?
Ja dostaję nawet sporo.

I myślisz sobie w duszy... wow, jak miło, ktoś o mnie myśli, ktoś się interesuje, ktoś się martwi.

I rzeczywiście tak jest... ktoś się martwi, ktoś interesuje, ktoś dba.
Ja sama wysyłam wiadomości do znajomych, dzwonię, pytam... i jest to rzeczywiście zainteresowanie i troska, jest to martwienie się i wiesz, że nie jesteś w tym sam.

I taki zonk....

Poniedziałek rano, godzina 10.00.
Wiadomość jak te poprzednie: "co tam słychać? jak się odnajdujesz w nowej sytuacji?"
Odpisuje miło i życzliwie... że jest jak jest, że zleceń nie ma, ale przecież kiedyś to wszystko minie, że damy radę, że po burzy zawsze wychodzi słońce.... takie tam ogólnikowe powiedzenie - daje radę.
I przez chwilę jest mi miło, że ktoś znów o mnie pomyślał z rana.
Ale przez chwilę.
Bo na moje "a co u Ciebie?"

Otrzymuję wiadomość:

"ok..." oraz
" ale wiesz że jakby co to ja cały czas pracuję i chetnie popracowałabym (i tu nazwa znanej firmy MLM) z Tobą... jeśli kiedyś zmienisz zdanie to zapraszam, teraz bardzo wiele osób wraca do tematu  to jest wbrew pozorom bardzo dobry czas.... ja oczywiście nie namawiam ale sie tylko nieśmiało przypominam 🙂 buziaki"


Serio?

Powiem tak... 

Naprawdę interesuje Cię co u mnie?

Wątpię. Jakbym nic nie odpisała, bo akurat nie byłoby mnie przy messengerze, to i tak bym dostała propozycję... taką jaką dostałam. 


Po prostu fotografowie nie mają teraz swojej dobrej koniunktury. Nie mają fali na której mają jak płynąć. Taki czas. Przetrwamy. Wierzę, że kiedyś wrócę do robienia tego co kocham najbardziej na świecie. I wiem, że Ci którzy mnie dziś wspierają dobrym słowem, wrócą jako klienci właśnie do mnie... jeśli tylko będą mogli sobie na to finansowo pozwolić. 

I nie, nie będę nikogo namawiała do kupowania cudownych preparatów w momencie kiedy ludzie tracą pracę i zastanawiają się czy zapłacić ratę kredytu czy może jak nie zapłacą to nic się nie stanie a pieniądze przeznaczą na mleko dla dzieci, bo za chwilę będzie problem z zaopatrzeniem lodówki.

Musiałam to napisać...
Uważam, że jest granica której nie należy przekraczać...
Bądźmy dla siebie dobrzy!




 

niedziela, 22 marca 2020

Świat zwariował

Dzień zaczynam od medytacji, od wdzięczności za to co mam, bo przecież mam tak wiele...

mam przecudowne dzieci, które codziennie mimo nastoletniego wieku uśmiechają się do mnie i mówią "kocham Cię"

mam psa, który każdego poranka zbiega za mną do kuchni, z nadzieją że wyjdziemy na spacer jeszcze przed śniadaniem

mam gdzie mieszkać, mam zapas jedzenia, mam słońce za oknem, mam internet i telefon, moja mama jest zdrowa, w sumie wszyscy jesteśmy zdrowi, uśmiechamy się, cieszymy tym czasem razem...

Ta medytacja daje mi spokój, poczucie że najważniejsze jest tu i teraz, skupiam się na byciu w sobie, cieszeniu się promykami słońca, śpiewem ptaków na spacerze w lesie, muzyką z głośnika w domowym zaciszu, zapachem świeżo zaparzonej herbaty ziołowej bo kawa jakoś przestała mi smakować...

Wczoraj zrozumiałam, że to co obecnie dzieje się w mediach społecznościowych, bardzo mnie przytłacza. Nagle wszyscy na raz, postanowili się przerzucić na sprzedaż on line. Nagle wszyscy szukają sposobu na to by sprzedać cokolwiek by się utrzymać... Nagle jest zasyp propozycji - przyjdź do mnie, ja Cię nauczę jak sprzedawać przez internet. Dieta on line, Couching on line, porady kosmetyczne, ćwiczenia fitnes, kursy "jak robić lepsze zdjęcia"... i teksty "ojej, nie sprzedajesz jeszcze on line, ja to robię od dawna, obudziłeś się z ręką w nocniku, och ty głupi... ale nic straconego, kup mój kurs a ja Cię tego nauczę"...
Do shaftowania...

Przewijam w dół i w dół... i wciąż te same tematy... ZUS, Wirus, Duda... i sprzedawaj on line.

Nie zniknę z mediów społecznościowych... będę tam, bo to dla mnie jako fotografa sposób na to by o mnie nie zapomniano w tych czasach kiedy nikt nie pamięta o fotografach...
Nie zniknę, ale dla własnego zdrowa ograniczę do maksimum zaglądania na tablicę.

Dziś nie myślę, jak sprzedać komukolwiek cokolwiek...
Dziś nie myślę, o tym by kupić jedzenie na wynos, choć zewsząd też jestem do tego namawiana... bo przecież mam mnóstwo czasu na gotowanie z tych zapasów co je nagromadziłam w momencie kiedy ogólna panika zmusiła mnie do kupowania makaronu...
Dziś myślę, o tym, że nic nie dzieje się bez przyczyny... że wszystko ma swój sens... że zatrzymanie świata nie miało na celu by sprzedawać na potęgę przez internet a raczej po to by znaleźć inną drogę... byśmy stali się uważniejsi, bo świat daje nam znaki... że jak dziś zauważymy to co się dzieje w nas samych, znajdziemy drogę do obfitości która będzie jutro...

Bądźcie w sobie...
Bądźcie dla siebie dobrzy...
Bądźcie tu i teraz...

PS. Jestem też ogromnie wdzięczna, że Wszechświat zadbał o to bym miała dużo zdjęć do postprodukcji... inaczej zapewne musiałabym dużo więcej medytować by osiągnąć spokój duszy :)

czwartek, 19 marca 2020

Hejt w internecie

Dziś bardzo poruszyła mnie pewna historia. Historia cudownego lekarza z Kielc.
Cudowny, wspaniały, wybitny, dobry, ceniony człowiek tak o nim mówią i piszą w internecie.
Ja do tej pory o nim nie słyszałam...
Nie jestem z Kielc, nie jestem lekarzem, nie interesowałam się zagadnieniami, którymi zajmował się Pan Doktor, wybitny specjalista ginekolog położnik...

Wszyscy żyjemy tym co nas obecnie obezwładniło... co sprawiło, że boimy się własnego cienia... nie uśmiechamy się, na spacerze nie podchodzimy zbyt blisko, mówimy zdawkowe dzień dobry sąsiadowi i szybko zamykamy drzwi... w sklepie przemykamy, tak by tylko nikt na nas nie nakasłał, nie nakichał... boimy się... znikamy... szybkie zakupy tylko tego co potrzebne i jak najszybciej do domu, zamknąć się i nie wpuszczać... nikogo.

Co to się porobiło z nami... do czego nas to zaprowadzi?

Całkiem przypadkiem, śledząc ostatnie doniesienia o zarażeniach, tak by być na bieżąco robię to rano i wieczorem... pozostałą dzień dnia zostawiam na życie, nie na zamartwianie się... całkiem przypadkiem trafiłam na nagranie Maksymiliana Materny https://www.facebook.com/maksymilian.materna/videos/2604406063002863/. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, a że nagranie było bardzo emocjonalne wysłuchałam je do końca. To był tylko początek...

Człowiek, lekarz... wraca z zimowego wyjazdu zagranicznego. Nie wie czy jest zarażony wirusem czy nie, bo miejsce z którego wraca nie ma jeszcze ognisk choroby. Wraca i sam z siebie postanawia nie przyjmować pacjentów, zostaje w domu sam z siebie i poddaje się swego rodzaju kwarantannie. Po tygodniu mimo braku objawów zarażenia, postanawia udać się zrobić test na obecność wirusa by mieć pewność że nic mu nie jest. I tego samego dnia, jeszcze nie mając wyników badań jedzie na umówioną wizytę do salonu odebrać samochód... zachowując profilaktycznie środki bezpieczeństwa, nie podchodząc na zbyt bliską odległość... a potem jest już lawina... bo na następnego dnia okazuje się, że jest nosicielem wirusa... w salonie samochodowym zjawia się sanepid... w prasie pojawia się artykuł o niefrasobliwym i nieodpowiedzialnym lekarzu, który sobie spaceruje po Kielcach i zaraża ludzi... a pod artykułem wylewa się całe wiadro pomyj... fala hejtu... ludzie, którzy nie wiedzą, nie myślą, nie zastanowią się, nie dowiedzą szczegółów wydają swoją ocenę... i jadą od góry do dołu po człowieku, który zrobił wszystko co mógł... po człowieku, którego jeszcze niedawno cenili... po człowieku którego być może nigdy nie znali ...

Tego lekarza nie ma już z nami...
I nie zabił go wirus... choć po części jednak tak... zabiła go ludzka nienawiść, hejt, bezkarność w wydawaniu opinii, zabili go ludzie, swoją bezmyślnością w wydawaniu opinii, w ocenianiu...
Pan Doktor nie poradził sobie z falą nienawiści, która pojawiła się pod artykułem od całej masy znawców...  na oddziale zakaźnym, w izolatce, został sam ze swoimi myślami... odebrał sobie życie...
Dlaczego?
Całą sobą staram się zrozumieć, dlaczego...

Co robi z nami, ludźmi, to szczucie i rozsiewanie strachu i paniki...
Nie dajmy się zastraszyć...
Uważajmy na słowa...
Słowo potrafi ciąć jak brzytwa...
Nie pozwalajmy na mowę nienawiści...
Opanujmy się, bo pozabijamy siebie nawzajem... 

Ja wiem, że teraz jest nam jeszcze trudniej... boimy się o swoje życie i życie swoich najbliższych... ale to nie może tak być, do czego to nas zaprowadzi, w jakim kierunku będziemy szli ...
Kochajmy się, wybaczajmy, nie oceniajmy...
Bądźmy dla siebie dobrzy!
A jeśli widzimy, że ktoś wydaje opinie i szerzy nienawiść, reagujmy. Nie dawajmy przyzwolenia na szerzenie nienawiści.

Nie oceniaj - niech to przyświeca nam teraz w ten trudny czas.
I nie dajmy się wystraszyć...
Niech miłość będzie naszym przewodnikiem!

Dbajcie o siebie.
I pomyślcie dobrze o Panu Doktorze Wojciechu Rokita.

środa, 18 marca 2020

Epidemia Koronowirus

Jeszcze miesiąc temu nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że to co dzieje się w Chinach przyjdzie do Polski. Później było już różnie, rósł niepokój bo wirus się rozprzestrzeniał i był już w Europie. Ale nadal funkcjonowaliśmy lub staraliśmy się funkcjonować normalnie.
Odbierałam telefony, odpisywałam na maile, umawiałam kolejne sesje.
Początek marca rozpoczął się dla mnie pięknie.
Sfotografowałam więcej kobiet niż przez dwa poprzednie miesiące.
Jakby Ktoś nade mną czuwał... jakby chciał mi powiedzieć, zarób trochę więcej bo te pieniądze będą Ci potrzebne...
I nagle wszystko potoczyło się lawinowo.
Jeszcze w środę rano tata moich dzieci zadzwonił, że Młody ma katar i ból gardła i może nie puszczać go do szkoły. I nie poszedł. A potem ogłoszono zamknięcie szkoł.
I ja do tej pory myśląca pozytywnie nagle zostałam ogarnięta obezwładniającym strachem. Ja która patrzyła na ludzi wykupujących na potęgę papier toaletowy jak na panikarzy... Ja przecież nie dam się panice... mnie to nie dotyczy. Nagle zaczęłam się bać, bo ...
Dzieci...
Ja...
Co teraz...
W czwartek po sesji czułam już panikę. Strach o siebie... o dzieci... o mamę. I ten strach i panika momentalnie rzuciła się na moją odporność.

W środę po sesji zrobiłam zakupy takie większe, jak większość Polaków... tylko w środę po ogłoszeniu przez rząd zamknięcia szkół, w sklepach o godzinie 14.30 roiło się od ludzi. Nagle wszyscy wylądowali w wielkopowierzchniowych sklepach zabierając z półek cokolwiek zostało. A nie było już ani ryżu, ani makaronu i mnóstwa innych produktów. Kupiłam trochę... by jakoś przetrwać, a tak naprawdę by przez chwilę poczuć się choć trochę bezpiecznie.

W czwartek moja panika spowodowała, że spadła odporność organizmu... ból gardła, ból głowy, rozbicie ... i wiem, że sama sobie to zrobiłam tym strachem. Ale jak się mu nie poddać kiedy wszędzie wokół słyszałam tylko o zagrożeniu, o maseczkach, o pandemii...

W piątek miała być ostatnia sesja ale zdrowy rozsądek zwyciężył. Przełożyłyśmy zdjęcia na kiedyś tam. I chociaż mam świadomość, że nie wiem kiedy teraz będę znów zarabiała na życie... to sesja zdjęciowa w momencie kiedy każdy myśli o zagrożeniu życia, byłaby dość mało relaksującym zajęciem... dla wszystkich... i jednak lekkomyślną fanaberią.

A w piątek przyszła akceptacja tego co jest...
W sobotę zrozumienie ...

Ja jestem optymistką. Staram się przejść przez życie z uśmiechem z podejściem, że istnieje tylko tu i teraz. Nie będę się zamartwiać tym, co będzie za miesiąc czy dwa... Nie będę rozpaczać nad czymś na co nie mam wpływu.
Obecnie nie zarabiam i wdrażam tryb oszczędnościowy czyli wydaje tylko po minimum, kupuję tylko to co konieczne czyli jedzenie dla siebie i dzieci oraz artykuły higieniczne. Zaopatrzyłam się też w podstawowe leki jakby nas dopadło przeziębienie. Rachunki wszelkie zapłacę pewnie z dużym opóźnieniem z nadzieją, że nie odłączą mi prądu, gazu i internetu tak od razu... że trochę to minie zanim mnie odetnie od wszystkiego.

Nie wpadajmy w panikę... nie bójmy się... bo panika i stres tylko nas osłabiają. Mnie, jak tylko pogodziłam się z tym jak jest... zaakceptowałam... zrozumiałam, że wszystko dzieje się po coś... gdy zaczęłam być wdzięczna za wszystko co otrzymałam dzięki tej lekcji pokory, jak ręką odjął odpuściły mi wszelkie objawy przeziębienia.
Cieszmy się i bądźmy wdzięczni za to co mamy.

Świat się zatrzymał i myślę, że dzieje się to w jakimś celu.
Świat się zatrzymał a my zatrzymaliśmy się razem z nim.
Nagle dostrzegamy rzeczy małe, które do tej pory nam umykały... bo goniliśmy za czymś...

Skupmy się na byciu tu i teraz, bo i tak nie za bardzo mamy wpływ na to co się wokół dzieje.
Stosujmy się do tego, co sprawi że będziemy bezpieczni a epidemię uda się zahamować ... izolujmy się od innych i przestrzegajmy higieny. Im szybciej zadziałamy tym szybciej Świat znów ruszy do przodu a my z nim.
Wierzę w to, że wyciągniemy wnioski z tego co jest teraz, że staniemy się bardziej uważni na innych, bardziej wrażliwi... że zaczniemy cenić coś czego nie da się kupić za żadne pieniądze i nie da się zdobyć goniąc codziennie po 12 godzin w robocie. Wierzę, że ta koronawirus oprócz tego co złe, da nam też to co dobre - przewartościuje nam nasz Świat.

Nie zamartwiajcie się.
Uśmiechnijcie.
Nawet jeśli od czasu do czasu dopadnie Was - czy podniosę się po tym wszystkim i dam radę się utrzymywać nadal z tego co kocham - pomyślcie "Dam radę". Bo damy radę. Małymi kroczkami ale damy radę, znajdziemy rozwiązanie, pójdziemy dalej... mądrzejsi o doświadczenie.


wtorek, 25 lutego 2020

Dziwny telefon

Opowiem Wam pewną historię...

Piątek wieczór. Rozmawiam z Gosia przez telefon. Sprawy różne, bardziej niepoważne niż poważne. Taka wieczorna wymiana myśli.

Tę naszą rozmowę przerywa uporczywie dobijający się telefon. Zerkam... "numer prywatny"... Decyzja - nie odbieram. Jest piątek, godzina 20.00, telefon którego nie znam... tfu... nie jestem w stanie zidentyfikować bo jest zastrzeżony. Ale on dzwoni... piąty... dziesiąty raz... w końcu daję za wygraną.
- Gosia, odbiorę ten telefon, bo nie daje mi żyć. Zobaczę kto to i oddzwonię do Ciebie.
No i odebrałam...

Męski głos.
- Dzień dobry... czy robi Pani sesje parom.
- Tak, robię. A jaka sesja Pana interesuje?
- Taka intymna, w apartamencie, z partnerką.
- Tak, oczywiście. Proszę podać adres mailowy a wyślę Panu szczegółową ofertę.
- Dobrze. A czy to mogłyby być zdjęcia takie ostrzejsze?
- To znaczy, jakie?
- No takie, ostrzejsze. Np. z zabawkami.
- Nie robię zdjęć pornograficznych. Robię zdjęcia, które nie są dosłowne, są delikatne, zmysłowe, sensualne ale nie dosłowne.
- Rozumiem. Ale takie z zabawkami Pani zrobi?
- Tak, ale tak jak powiedziałam, że nie porno.
- Dobrze, a jaka cena takiej sesji z zabawkami?
- Cena będzie dwa razy wyższa. Wyślę na maila ofertę.
- A jeśli na sesji byłoby więcej osób? To czy cena się zmieni? A czy robi Pani sesje podczas imprez dla swingersów?
- Nie miałam jeszcze zlecenia na imprezę tego typu.
- A jak jest z płatnością?
- Całość płaci Pan przed wykonaniem zdjęć. Nie będę fotografowała pornograficznego aktu seksualnego, w związku z tym jak zaczniecie się bzykać, to kończę zdjęcia i wychodzę.
- Dobrze. Oczywiście.

Kończymy rozmowę.
Dostaję adres mailowy... wymyślony na potrzeby naszej korespondencji... typu kociak23@...
Wysyłam ofertę.

Dzwoni znów.
- Dziękuję. Otrzymałem ofertę. I lawina pytań taka jak poprzednio... o partnerki, o zabawki, o cenę...

Mówi, że wysłał zapytanie do apartamentu ale nie ma jeszcze odpowiedzi. A ja już wiem... bo wiem o jaki apartament chodzi... że nie było żadnej rezerwacji i nie było żadnego zapytania.

I dzwoni jeszcze... i to też już wiem. Nie dzwoni by zrobić sobie zdjęcia... Dzwoni by sobie pogadać. Czy potrzebuje zdjęć czy obserwatora za aparatem?
Czy zrobiłabym te zdjęcia gdyby to było prawdziwe zlecenie a nie tylko gadanie?
Jedno jest pewne, dla własnego bezpieczeństwa na pewno na sesję nie pojechałabym w nieznane miejsce.... i nie pojechałabym tam sama. A i cena byłaby odpowiednio wysoka...

Nie wiem jak często dziewczynom fotografkom trafiają się takie dziwne zapytania o sesje zdjęciowe, nie wiem czy to rzeczywiste zapytanie czy tylko próba zwrócenia na siebie uwagi... ale bądźcie ostrożne.
Mnie takie telefony trafiają się średnio raz na kwartał.