Ale jakoś w tym codziennym pędzie gdzieś gubimy równowagę. Bo dużo pracy a czasy są jakie są i dziś jest zlecenie a jutro go może nie być. I jeśli jeszcze wygospodarujemy czas na spacer z dziećmi, bo się tego głośno domagają, to czasu o zadbanie o siebie już nie mamy.
Do czasu...
Aż się zdrowie samo o nas upomni. Bo w końcu i zdrowie musi głośno się upomnieć.
I narzuci nam przymusową przerwę.
I nagle zamknięci w czterech ścianach szpitalnego pokoju, zalegamy w szpitalnym łóżku przypięci do kroplówki. I zdziwieni nagle mamy czas na dużo snu, na przewartościowanie wielu rzeczy, na zastanowienie, na bycie ze soba...
Bez planowania, z własnymi myślami, bez pośpiechu, bez informacji kiedy nas wypuszczą...
Jest cisza... w oddali słychać urzadzenie monitorujace czynności życiowe, po porannym obchodzie, czekamy na kolejne badania...
I dzwoni telefon... i jest to przemiłe, że dzwoni, że pikają powiadomienia przychodzacych wiadomości, że Świat który pozostał poza szpitalnymi murami o nas pamieta i się o nas troszczy.
I teraz już wiem, co może drażnić najbardziej... to troska ubrana w słowa "nie martw się" i "bedzie dobrze". Bo skoro się nie martwię to może powinnam zacząć? Nie martwmy się czymś na co nie mam wpływu.
Nie martwię się.
Poleżę, poodpoczywam, pobedę sama ze sobą, pomedytuję i wrócę.
Wróce troche inna, trochę powycinana i pozszywana, ale wroce.
I znów wezmę aparat do ręki i zrobię Wam piękne zdjęcia.